menu

Treść może zawierać wyimaginowane sceny wulgaryzmów lub wydarzenia od osiemnastego roku życia. Proszone jest także nie powtarzanie błędów postaci w realu. KOLEJNA NOTKA: 4.12.15r

menu

Piszę sama to fanfiction, dlatego zastrzegam sobie wszystkie prawa autorskie. Pamiętajcie o komentowaniu, ponieważ nie piszę tego jedynie dla siebie, ale również i dla Was, dlatego chcę widzieć jakieś znaki od moich czytelników!

piątek, 4 grudnia 2015

Rozdział 9

   Justin mógłby godzinami polemizować na temat tego, jaki przeskok zaowocował między nimi w przeciągu kilku niewinnych tygodni. Nie było łatwo, lecz z tą dziewczyną mającą humorki niczym ciężarna kobieta, nic nie było proste.
   Jednakże, szoku doznał w jeden z piątkowych poranków, gdy ta pełna energii i wyraźnie bijącą sympatią, powitała go śniadaniem przyniesionym wprost do jego łóżka. Udekorowanym przepysznie wyglądającymi kawałkami bekonu - jeszcze skwierczącymi, nie łamanym jajkiem i szklanką świeżego soku pomarańczowego.
Jak w filmach, prawda?
   Mając jej drobną obecność w swoim domu, nastolatek zrozumiał jak bardzo tęsknił za kobiecym towarzystwem i jak wielki błąd popełnił odcinając rodzinę i najbliższych przyjaciół od siebie. Od czasu gdy Amanda zaczęła spożywać z nim posiłki, nawet te tonące w irytującej ciszy lub prowokujące rozmową do kolejnej cholernej kłótni, były lepsze, niż codzienna monotonia pobudki, wiedząc, iż jest sam.
Czasem nieświadomie porównywał ją z Jasmine - zawsze karcił się za to jak mógł skompletować tak niedorzeczne porównanie. Choć mimo dzielącej ich odmienności, udało mu się utworzyć listę podobieństw, a brzmiała ona tak:
  1. Obie są kobietami
  2. Mają wiele atutów kobiecych
  3. Olśniewający uśmiech i jego szczerość(w przypadku Amandy; rzadkość)
  4. Te same nieznośnie momenty, gdy to On ma rację, ale i tak tego nie przyznają
  5. Obie poznały go w podobny sposób - zaczynając od niewytłumaczalnej nienawiści
Niestety nie mógł stwierdzić, czy między nim, a siedemnastolatką zakwitnie coś więcej niż aktualny poziom przyjaźni.
Oczywiście, jako urodzony marzyciel, zdarzyło mu się odbiegać myślami w przeszłość, wyobrażając sceny w których jej drobna dłoń została spleciona z jego, ramię oplatające wysportowana sylwetkę, szczerość słów i szczęście, którego w najgorętszym stopniu potrafił ofiarować tylko on.
Nie chciał się łudzić, by na końcu tej krętej drogi spotkać czyhające rozczarowanie, mijając jednym, jedynym, niewłaściwym krokiem wyczekiwane rozradowanie.
  Kierując się krótkim korytarzykiem, wcisnął przez głowę na tors białą koszulkę, pocierając dłonie i przekraczając próg oddzielający resztę domostwa od pokoju nierozgarniętej nastolatki, latającej tam i spowrotem jak na szpilkach z powodu sporego opóźnienia.
- Gotowa? - Zapytał wodząc wzrokiem po latającej w powietrzu czarno-czerwonej flanelowej koszuli, a tuż pod nią rozkojarzoną właścicielką.
- Ciągłym pośpieszaniem nic pomożesz - Warknęła zginając się w pół, łapiąc rozpuszczone włosy i próbując zrobić z nich standardowego kucyka na czubku głowy.
Cmoknęła z irytacją gdy jej nie wyszedł i zgarnęła szczotkę z łóżka, próbując rozczesać skołtunione pukle.
Chłopak niewiele myśląc, wywrócił oczyma i pokonał dzielącą ich odległość, odbierając grzebień i na spokojnie robiąc wszystko, czego ona nie zdołała.
Założyła ręce na piersi, uprzednio zawiązując trzymany miedzy nogami materiał w tali.
- Nie masz co się denerwować - Zaczął, będąc jak najbardziej delikatnym w słowach i czynności - Dupa ci urośnie od pośpiechu. - Zachichotał.
- Śmieszne - Stwierdziła z przekąsem, łapiąc na oślep żółto-wyblakłe Converse za kostkę z podłogi, mając nadal głowę w górze.
- Bezlitosna kobieta. Robisz coś dobrego, ale i tak jest źle - Wyjął gumkę spod brody i zawiązał ścisło brązowe kosmyki.
Skończyła zawiązywać obuwie i westchnęła, odwracają się przodem do Justina.
- To nie tak. Jestem do tyłu z czasem, a jak mi coś nie wychodzi, to wszystko mnie denerwuje - Wzięła jego twarz w dłonie i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Uwierz, że nie tylko wtedy - Prychnął i spojrzał na złoty zegarek zawieszony na nadgarstku Amandy - Zostały ci dwie minuty, nie wiem jak to zrobisz...
Nim zdążył dokończyć zdanie, dziewczyna chwyciła telefon i torebkę odłożoną na nieopodal leżącym biurku i wybiegła z pokoju niczym startująca Formuła 1, zostawiając za sobą głośne odbicie podeszwy od prowadzących w dół schodów.
Momentalnie zbiegł za nią, kierując się od razu ku wychodzącemu na ulicę oknu. Jednym placem odsłonił delikatnie zasłonkę, dzięki czemu widząc. jak osiemnastolatka wsiada do samochodu Przemka i odjeżdża.
Wyciągnął telefon i wybrał numer do Scooter'a.
Odebrał po pierwszym sygnale.
- Yo, Scoot. Zaczynamy. - Zadowolony podskoczył i wbiegł spowrotem na górę, będąc nadal wdrążonym w aktywną rozmowę.

                                                                       ***   

   Widząc jak auto ojca odjeżdża, Amanda odkręciła się na pięcie, przestając machać oraz biorąc głęboki wdech i słabymi dłońmi odkluczając mieszkanie. Nie myśląc wiele, rzuciła wszystkie torby jakie miała w dłoniach na podłogę, jednocześnie padając bezwładnie na oblegająca poduszkami kanapę, która aż krzyczała "Jestem tutaj! Specjalnie dla ciebie!".
   Resztkami sił schowała ręce pod klatkę piersiową, krzyżując je w nadgarstkach.
Nie rozumiała dlaczego akurat dziś Przemek postanowił ją wymęczyć kilkugodzinnym spacerem i zwiedzaniem miasta. W kółko. Pamiętała wszystko, nawet ulokowane tam koedukacyjne przenośne łazięki.
  Oczywiście nie miała mu za złe, za to jak cholernie postanowił wymęczyć własną córkę, - wyczujcie tutaj sarkazm - ale myśl, że mimo jego ciężkiej pracy jako inżynier, znalazł dla niej choć trochę czasu, skutkował promiennym uśmiechem tworzących się na jej spierzchniętych ustach
   Nigdy więcej wolnych spacerków, pomyślała. Męczą bardziej niż energiczne biegi.  
Smakując kolejny specyficzny zapach sofy, zakopała twarz głębiej w poduszkach, czując jak ciężkość jej ciała zostaje powoli zdejmowana przez jakieś magiczne ręce, kojąc bębenki uszne panującą wokół błogą ciszą.
Siedemnastolatka uśmiechnęła się sama do siebie, wiedząc, iż tego było jej trzeba, lecz orientując się w jakim spokoju zastała dom, zaniepokojona podniosła się na drżących łokciach, wystawiając oczy zza oparcia kanapy.
- Justin? - Zapytała głośno, otrzymują w odpowiedzi jedynie szelest spadającej siatki.
Odkręcając się spojrzała na nią wilkiem.
   Kończąc obejście kolejnego pustego pokoju, zmarszczka na jej czole robiła się coraz wyraźniejsza, a panujące w niej zaniepokojenie rosło z każdym postawionym krokiem. Ostatecznie wylądowała w punkcie wyjścia, stąpając nerwowo z nogi na nogę. Obleciała wzrokiem każdy mebel, żywiąc nadzieję, iż chłopak nie był takim kretynem i zostawił jakąkolwiek wiadomość.
I tak się stało. Na wyspie kuchennej czekała złożona w pół zielona karteczka.
Otwierając ją, ujrzała pochyłe, ręczne pismo.

"Zobaczymy czy jesteś graczem lubiącym wyzwania oraz przygodę godną zapamiętania. Jeżeli tak, kolejna wskazówka znajduje się dwie ulice dalej, a beżowa koperta została umieszczona gdzieś na przystanku. Jeżeli nie, moja praca pójdzie na marne"
                                                                                      - Justin

Przygryzając w zamyśleniu dolną wargę, brunetka pomachała kartonikiem w powietrzu, po czym łapiąc przelotnie swoją torebkę i ukochaną puszkę Mirinda, wybiegła zadowolona z posiadłości, wyczuwając nagły przypływ sił, tryskający z jej ciała gdzie popadnie.



Mirinda wcale nie jest moim ulubionym napojem..

Czytasz - Komentarz
Komentarz - Motywacja
Motywacja - Rozdział
Rozdział - Szczęście, że ktoś czyta :)
PS Serdecznie zapraszam na przecudowne opowiadanie warte uwagi >>>https://www.wattpad.com/story/49289371-s%C5%82owo-pod%C5%9Bwiadomo%C5%9Bci


czwartek, 26 listopada 2015

Rozdział 8

   Niespełna szesnaście minut temu, wybiła godzina dziewiąta wieczorem. Para śmiałych i pewnych w swoim towarzystwie nastolatków zeszła na tyły domu do średniej wielkości ogrodu, zasiadając na schodkach drewnianego ganku, który został oświetlony dzięki światłu wypływającemu poprzez otwarte drzwi od wnętrza domu i blasku księżyca, zawieszonego wysoko nad ich głowami.
   Justin uradowany niepodziewanym prezentem od Amandy, wziął z jej kolan część podarunku i od razu włożył do ust, delektując się słodką, zarazem intensywną pysznością.
   Wymysłem jakiego dokonała brunetka, było ułożenie piramidy z ciastek herbatowatych, zapełnienie przestrzeni między nimi bitą śmietaną i umiejscowieniem plastra świeżej truskawki na każdym kruchym prostokącie.
Wykonanie szybkie i proste, efekt zniewalający.
- To jeszcze nic! - Zaśmiał się chłopak z myśli jaką ma zaraz przekazać współlokatorce - Było to podczas imprezy mojego kumpla. Chodziliśmy po wszystkich pokojach, wyganiając ludzi uprawiających sex gdzie popadnie, gdy na dole trwała cała zabawa. No i wchodzimy do pokoju jego rodziców, a on zaczyna wrzeszczeć "Jak się pieprzyć to do łazienki, albo własnej chaty!" i zerwał z nich pościel. Zdębiał na widok swoich starych.
Dziewczyna niemalże wypluła jedzenie, słysząc składnie zdań, rozbrzmiewających echem w jej umyśle dłużej niż powinny.
- Nie wierze! - Odparła śmiechem, ściągając kciukiem poplamioną brodę bitą śmietaną po czym dodała - Może ci dorównam. - Przełknęła ślinę, nawilżając zasłodzone już gardło - To było tak przed końcem gimnazjum. Zerwałam się z kolegą z francuskiego i dla zabicia czasu zaczęliśmy błądzić po korytarzach i w pewnym momencie usłyszeliśmy jak babka od biologii prowadzi lekcję o na temat narządów męskich, jemu coś strzeliło i zadowolony wparował do sali ściągając spodnie z bokserkami i krzycząc "A tu macie przykład". Nauczycielka padła trupem.
   Obydwojga ogarnął gromki śmiech, doprowadzający do wewnętrznego ścisku żołądka.
Uspokajając się, Justin spojrzał na burgundowe usta Amandy, oblizując swoje i kierując swoje czekoladowe spojrzenie na zmęczone, zielone, czując jak ogniki szczęścia zaczynają odbywać swój rytuał, widząc prawdziwy uśmiech siedemnastolatki. Ona, zauważając cała tą niezręczną dla niej sytuację, oblała poliki gorącym rumieńcem, wsysając dolną wargę do środka i zakładając pasmo włosów za ucho.
Nastała cisza, przyjemna cisza.
   Dzięki upływającym minutą, obie strony znalazły chwilę da siebie.
Długowłosa z wielkim zaciekawieniem patrzyła na jarzące się na niebie gwiazdy, wspominając stare czasy i pozwalając samotnej łzie spłynąć niezauważalnie po jej twarzy. Poczuła jak powieki zaczynają jej ciążyć z niewiarygodnie wielką siłą, jakby miała do nich doczepione pięciokilogramowe ciężarki. Straciła ostrość obrazu, zniekształcając jakikolwiek będące obok niej kształty. Puls przyśpieszył, paraliżując wszystkie cztery kończyny ciała, serce zwariowało, bombardując organizm kąśliwymi fajerwerkami, powodując znaczny ból w klatce piersiowej i brak złapania chociażby najmniejszego tchu.
Nie mogła zrobić nic, poza zagłębianiem się w tajemnicę ciemnego nieba.
   Zaś osiemnastolatek wciąż zadręczał samego siebie jednym, jedynym pytaniem - co się z nim dzieje?
Oczywiście nie potrafił odpowiedzieć na nie w żaden sposób - nie dziś. Nic do niego nie docierało, ale był święcie przekonany, czym zostało to spowodowane.
Czym? A może kim?
Kim... Te trzy litery rozbrzmiewały w głowie chłopaka, kręcąc się w miejscu niczym użytkowana karuzela na placu zabaw.
Kim...Jest...Ta...Osoba...
Zanim zdążył się zorientować, przyłapał siebie samego na częstym spoglądaniu na będącą obok sylwetkę współlokatorki.
To ona, ona wprowadziła do jego życia coś innego, nieobliczalnego, szokującego, zaskakującego, tajemniczego, nadzwyczajnego;ją samą.
   Rozmaite słowa krążyły na temat tej kobiety wewnątrz jego głowy. Nigdy w kwestii negatywnej - już jako dziecko z przedszkola został nauczony, że jako mężczyzna, nie ma prawa skrzywdzić fizycznie ani psychicznie ani jednej kobiety, ponieważ to dzięki niej żyje. Dzięki niej dostał szansę na otworzeniu oczu i ujrzeniu świata. Może i okrutnego, a może i nie, ale znalezienie się w nim nie jest naszym wyborem.
  Justin pokręcił głową, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie. Początek nie był najlepszy, choć mógłby być gorszy. Nawet nie dała mu szansy, odepchnęła go od siebie bez jakichkolwiek podtekstów.
Wtedy myślał, ha! Był w stu procentach pewien, że obca dziewczyna jaką to przyjął pod swój dach ma nierówno pod sufitem.
Dopóki Przemek nie odbył z nim rozmowy.
Dowiedział się dosyć dużo, lecz zbyt mało, by uzyskać odpowiedzi cisnące mu się na język.
   Jednakże z czasem nastawienie "będącej wszystko na nie" brunetki, zostało gdzieś odepchnięte i...
- Kiedy byłam mała - Zaczęła zachrypniętym głosem Amanda, kończąc przy tym nieświadomie rozmyślania Justina - sądziłam, że gwiazdy to nasze wspomnienia - Odchrząknęła starając się przybrać naturalny ton głosu, lecz nie uszło to uwadze blondyna.
Zaciekawiony, ponaglił ją gestem ręki.
Westchnęła z lekkim przejawem uśmiechu, uprzednio spuszczając głowę i robiąc z włosów kurtynę.
- To głupie, ale myślałam, że każde nasze wspomnienie zostaje zamienione w ciało stałe i odsyłane w przestrzeń, lokując wybrane miejsce... Zostając tam na wieki - Zrobiła małą pauzę, spoglądając na wnętrze własnych dłoni - Od dzieciństwa uwielbiałam patrzeć na gwiazdy, widząc jakie są prawdziwe w tym co robią. Sądzę, że to nigdy się nie zmieni.
- Widzisz tą gwiazdę tutaj? - Nastolatek wskazał palcem niebo - To wszystkie nasze wspomnienia, które przeżyliśmy razem dotychczas.
- Nie, to księżyc durniu - Dała mu sójkę w bok, łapiąc w ostatniej chwili zapomniany talerz słodkości. Odstawiła go na bok dla bezpieczeństwa, wiedzą jak bardzo potrafi być pechowa, lecz widząc nadąsaną minę osiemnastolatka, przekazała jemu naczynie, patrząc jak rysy twarzy zmieniają się na szczęśliwsze i na raz połyka dwa ciastka - On nawet nie jest gwiazdą.
- Ale ciałem stałym, więc czemu nie? - Wzruszył ramionami.
- A dlaczego księżyc? - Usta Amandy podjęły decyzję nim ona zdołała to przemyśleć.
Tak naprawdę nie chciała zaznać odpowiedzi i w duchu liczyła na brak reakcji.
Justin zacisnął szczękę.
On też nie chciał drążyć tego tematu w tym kierunku, dlatego zwlekał długo.
- Pomyśl ile rzeczy wydarzyło się odkąd razem mieszkamy. A to dopiero początek.

                                                                      ***
   Kolejnego słonecznego ranka, Amanda Rose obudziła się z niechęcią w własnym łóżku, otwierając powoli sklejone i zaspane powieki, przecierając je piąstkami. Minęło kilka sekund nim zdołała wyplątać nogi z fałd kołdry i podnosząc do pozycji siedzącej.
Odczuwała zmęczenie oraz ból zastałych mięśni, jednak ewidentnie najbardziej zmieszanie, widząc swoje cztery ściany i nadchodzący dzień.
Nie pamiętała nic z wczorajszego wieczoru, nawet tego jak się tu znalazła.
Ziewnęła, nie fatygując się nawet z zasłonięciem buzi.
- Dzień dobry - Męski zachrypnięty głos rozległ się po pokoju.
- Dzień dobry - Odparła, prostując się i obserwując zmierzającego ku niej Justina z dwoma wielkimi, brązowymi kubkami, zarazem rozkoszując swoje bębenki uszne, poranną chrypką właściciela domu.
Uwielbiał ten dźwięk.  
Nagle wciągnęła głośno powietrze, wsysając do środka dolną wargę.
Justin nie miał na sobie nic, poza nisko ściągniętymi szarymi dresami i odstającą znad nich gumką od bokserek Calvin'a Klein'a. 
Włosy były rozczochrane na wszelkie strony, a pod oczami widoczne sine worki z czego łatwo wywnioskowała niedawną pobudkę.
Usiadł obok niej, chowając jedną nogę pod pośladek.
- A to za co? - Zapytała zdziwiona, odbierając naczynie i z ochoczym pragnieniem wypijając łyk gorącej czekolady, tylko po to, żeby sparzyć sobie kubki smakowe.
Skrzywiła się.
- Podziękowanie za wczoraj - Parskną, rozbawiony skwaszoną miną współlokatorki.
Spiorunowała go wzrokiem, lecz sama zdusiła chichot.
- Co chcesz dziś robić? - Kontynuował opadając na będącą nieopodal poduszkę, uprzednio wygodniej układajac.
- Dzień lenia - Podkreśliła przekornie słowo "leń".
- Ty i dzień lenia? - Wziął łyk gorącej cieczy, pozwalając by zawładnęła na krótką chwilę nad jego organizmem.
- Jak?! - Krzyknęła wyrzucając wolna rękę w powietrze.
- Ostygła - Puścił oczko, biorąc kolejny łyk.
Został zaatakowany jaśkiem.
- Ej, za lepsze jutro.
- Lepsze jutro? - Powtórzył, jakby dało mu to coś lepszego do zrozumienia.
- Tak, lepsze jutro.
 Stuknęli kubki, rozprzestrzeniając po pomieszczeniu charakterystyczny odgłos echa.

Na swoją obronę mam dobre wytłumaczenie! :) 
  1. Nie miałam internetu przez tydzień...
  2. Zajęcia z hip-hopu
  3. Przyjazd mojej bff która nie mieszka w moim mieście(idk. pozdrawiam ją gorąco)
  4. Maraton Igrzysk Śmierci - koniecznie musicie obejrzeć Kosogłos cz.2
  5. Użeranie się z kochanym bratem - i co z tego, że jest starszy? niańczenie to niańczenie xd

                                         Czytasz - Komentyjesz
                          Komentarz -Motywacja  
 Motywacja - Rozdział
Rozdział - Szczęście, że ktoś czyta :)     
 
PS Dziękuje za szczere komentarze pod ostatnim rozdziałem!

sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 7

Rozdział nie sprawdzony, dowiesz się czytając WAŻNĄ notatkę :)
    Zakończywszy spłukiwanie resztek piany z ciała, pozwoliłam aby cały ten brud spłynął w głąb kanalizacji, jednocześnie zakręcając tryskającą z słuchawki wodę i odwieszając ją na swoje wyznaczone miejsce, chcąc się wydostać jak najszybciej, nie tracąc przy tym ciepła jakiego dostarczyłam organizmowi. Chwytając za rączkę, pociągnęłam z całej siły za szklaną ściankę, lecz ta zamiast odpuścić, wydała charakterystyczny dźwięk drgania. Zdziwiona zmarszczyłam brwi, ciągnąc jeszcze z większą siłą, aż doszło do bezskutecznej szarpaniny.
- No pięknie - Mruknęłam zażenowana pod nosem - Utknęłam.
W myślach spoliczkowałam samą siebie za rosnącą głupotę.
Musiało to się stać, gdy walnęłam wcześniej pięściami i zgrzyt który zignorowałam był tym, który jak na złość, właśnie mnie tu uwięził!, pomyślałam waląc się otwartą dłonią w czoło.
  Stąpając w miejscu z nogi na nogę i pocierając dłońmi ramiona z zimna wymyśliłam, że jakoś udźwignę się na rękach i wyjdę górą, ale widząc jak mała przestrzeń jest między prysznicem, a sufitem, wypuściłam spomiędzy warg jęk desperacji.
Nim zdążyłam zanalizować swój wyczyn, przyłapałam się na głośnym nawoływaniu Justina z prośba o pomoc.
Znowu...

*Regulars PoV*

   W chwili w której Justin skończył rozmawiać przez telefon, usłyszał jak ktoś zachrypniętym głosem wywołuje jego imię. Zdezorientowany chłopak wbiegł na górę do pokoju Amandy, mając nadzieję, że nie chodzi tu o dokuczliwą chorobę dziewczyny. Nie chciał znów wiedzieć bladości brunetki, zakrwawionych oczu i tego jak ciężko walczyła o każdy najdrobniejszy oddech.
Nie widząc jej duszącej się pod oknem czy na łóżku, uspokoił się, lecz gdy zorientował się, że w ogóle nie siedzi na materacu, złapał się dłońmi za głowę, mrużąc pod mieszanką emocji powieki.
Minęło trochę czasu, zanim przypomniał sobie do czego służy umiejętność wydawania dźwięków.
- Amanda? - Krzyknął - Gdzie jesteś?
- Łazienka! -Odkrzyknęła siedemnastolatka, przypominając sobie jak na ironię losu jej pierwsze biegi tutaj.
Zaczęła skakać z zimna, zgrzytając jednocześnie zębami.
- Potrzebujesz proszków? - Spytał spokojnie z trudnością przełykając narastającą w gardle gulę.
- Nie - Odparła kręcąc się w kółko jak kilkuletnie dziecko podczas tańca.
- Mm wejść? Co się stało?
- Musisz! Zatrzasnęłam się w kabinie i jest cholernie zimno.
Osiemnastolatek zaśmiał się głośno, nie kryjąc rozbawienia i wchodząc z łatwością, mając wymalowany uśmiech na twarzy.
Amanda po raz kolejny skarciła się w myślach, tym razem za niezakluczenie drzwi.
- Nie śmiej się ze mnie - Tupnęła nogą rozbryzgują pozostałości zlodowaciałej wody w brodziku na wszystkie strony.
- Czy ty właśnie tupnęłaś? - Nadal rozbawiony, chwycił różowy ręcznik i przerzucił go przez górę.
Dziewczyna natychmiast złapała materiał, unikając jednocześnie jego styknięcia się z mokrą nawierzchnią podłoża i od razu zawijając wokół swojej klatki piersiowej.
Dłuższego nie było, co?, pomyślała z przekąsem widząc jak krótki dostała skrawek puchatego materiału.
Blondyn oblizał wargi, uprzednie łapiąc za białą gałkę i z całych sił pociągnął, nieodnosząc sukcesu na jaki to liczył.
- Złap za drugą stronę. Razem spróbujemy - Poinstruował współlokatorkę.
   Dzięki zdwojonej sile i współpracy, udało się otworzyć drzwiczki po czasie nie większym niż pięć długich minut.
                                                                   ***
   Widząc jak mija kolejna minuta popołudnia, osiemnastolatek westchnął, wchodząc co drugi schodek na górę, tłumiąc w sobie dziwne, trudne dla niego do określenia uczucie. Stąpając pewnym krokiem po drewnianej posadzce, spojrzał przez lewę ramię na drzwi prowadzące do pokoju jego współlokatorki i pokręcił głową, zastanawiając się z jakiego powodu kontakt między nimi został zamknięty.
   Padając na własne łóżko i odbijając się od miękkiego materaca, młody mężczyzna z łatwością zdjął dokuczliwą mu podkoszulkę, rzucając w kąt swoich czterech ścian, po czym podniósł prawą rękę do góry, przyglądając się jak lśniąca, bladoróżowa blizna, powstała dzięki przypadkowemu zadrapaniu brunetki na jeziorem - poprzez pozornie niewinnym wygłupom - mieni się pod różnymi kontami i ciągnie w okolicach bicepsa, powodując lekkie pieczenie.
   Przetarł twarz dłońmi, uprzednie spuszczając głośno powietrze z pluć. Zagryzł dolną wargę, zastanawiając się co za fala niepewności wiruje w jego ciele, zostawiając elektryzujący prąd.
   Nie wiedział jeszcze, że zakochał się w dziewczynie ukrywającej swoją przeszłość.

   Siedemnastolatka błądząca pośród gratów zawalających garaż, w wyznaczonym sobie rytmie klepała się rękoma w oba uda, stawiając niepewne, małe kroki, czują się źle z tym jak potraktowała Justina, wiedząc, że nic, a nic tu zawinił.
Tylko ona.
  Po prostu nie mogła przyjąć do świadomości, ze on ma takie życie, jakie jej odebrano, że pozwoliła degradacji podjąć decyzję za nią.
W myślach dała swojemu wewnętrznemu głosowi mocnego kopa w krocze, za słowa wypowiedziane podczas kąpieli. Wcale tak nie myślała.Czuła sympatię do chłopaka, lecz nie potrafił jej odnaleźć.
Nie znała swoich emocji, nie wiedziała co nią kieruję.
   Ciało długowłosej zareagowało, zanim zdążył zrobić to mózg, i nim się zorientowała, buszowała hałaśliwie w zapełnionych po brzegi szafkach kuchennych; nigdy nie była zwolenniczką zakupów spożywczych przez internet, ale teraz w duchu dziękowała za ich przybycie.
   Z głupiego pomysłu, utworzyła coś wspaniałego, dokładając wszelkich starań, aby zamierzona koncepcja wypadła jak najlepiej.

Dupa, dupa, dupa
Powiem krótko >>> nie miałam warunków do pisania tego rozdziału.
A był taki ważny, wszystko zjebałam...
Ughhh nie ważne, przechodząc dalej:
  1. Przepraszam, że rozdział nie pojawił się środę ale te głupie sprawdziany zajęły mi cały tydzień, a wczoraj wypadły mi zajęcia taneczne z Hip-Hopu
  2. Po rozwinięciu strzałki pod nagłówkiem, zobaczycie odosobnioną stronę pt. "Templates" zapraszam do zajrzenia 
  3. W końcu jest nowy TRAILER KONIECZNIE ZAPRASZAM DO OBEJRZENIA :) 
  4. PYTANIE WAŻNE, KTÓREGO NIE MACIE PRAWA OPUŚCIĆ W KOMENTARZU:3 :  Parząc tylko na samą nazwę, wolelibyście kolejny blog autorstwa mojego pt:
  • Border Of Time
  • Persecutor
  • I'll Show You
I podkreślając słowa napisane przez jedną z moich czytelniczek, które to padły w komentarzu pod rozdziałem 6, oto twoja odp >>>>
"Tak kochania, jestem osobą nie wierzącą w siebie"

                                                Czytasz - Komentujesz
                                                Komentarz - Motywacja
                                                Motywacja - Rozdział
                                                Rozdział - Szczęście, że ktoś to czyta :)

Chyba dziś miałam Wam dużo do powiedzenia...

niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 6

   Ponad 40% nastolatków przed dorośnięciem doświadcza choroby, zwanej inaczej depresją. Czy ją doświadczyłam? Skłamałabym zaprzeczając.Czy dorosłam? Raczej do tego stopnia, by zostać niezależną kobietą.
   Jako czternastoletnie dziecko, zdołałam ponieść na swoich drobnych barkach wszystkie obowiązki, od gotowania po sprzątanie, zakończywszy na znienawidzonych pracach domowych. Nie wspominając oczywiście o nadprogramowych zadaniach, takich jak niańczenie własnego ojca. Wiecie, przychodzi zmęczony z pracy i głodny za cztery osoby, wypadałoby choćby upichcić głupią jajecznicę, aby na zmęczonej twarzy uzyskać cień uśmiechu.
   Każdego dnia, miesiąca, roku, kontynuowałam całą tą monotonię , wykonując te same czynności zastępując jedną z najważniejszych osób każdego dziecka - matki. Otóż to, kobieta która nosiła mnie w brzuchu przez dziewięć miesięcy, a po ukończeniu pięcioletniej matczynej roli, wolała wychodzić gdzieś na całe dnie, niż zostawać z nami i odbębniać to, co do niej należne. Dlatego też złapałam siną i nierozłączną więź z tatą. Może i nie bywał  dwadzieścia-cztery godziny na moją wyłączność, lecz z całych sił robił wszystko by to wynagrodzić. Chodziliśmy na miasto coś zjeść, organizował wyjścia na koncerty zespołów swojego i mojego przekroju, bacznie obserwował książki które czytałam nawet i po dziesięć razy, co oglądam i w co się ubieram, tylko po to, by mnie zrozumieć.
Naprawdę wielki wyczyn.
   Nigdy nie byłam dzieckiem pod kluczem, miałam wyznaczone zasady, a pilnowanie ich było jedną z nich. Oczywiście jak każda nastolatka znajdowałam czas wyłącznie dla siebie.
   Pozbywając się dwóch wątków z życia, mogę śmiało powiedzieć, że wszechświat nie jest wcale tak bardzo zgorzkniały.

*Justin PoV*

   Słysząc głośną melodię z dołu, przekląłem po nosem przejeżdżając dłońmi po twarzy. Wyczołgując z niechęcią sylwetkę spod fałd kołdry, usiadłem na brzegu łóżka rozciągając obolałe mięśnie - wczorajsza wyprawa dała swe znaki. Spoglądając na stojący nieopodal zegar, wierząc mu, ukazywał dziewiątą czterdzieści dwie. Przekręciłem oczyma. Czy ta kobieta nigdy nie śpi?
   Wstając, przeczesałem ręką włosy ciągnąc za ich końce i jednym ruchem zmieniłem spodenki od piżamy na wygodne jasnoszare dresy.
Ignorując pieprzenie się z koszulką, wyszedłem z pokoju wprost na schody, a z nich na sam dół.
   Stąpając bosymi stopami po chłodnej posadzce, wzdłuż kręgosłupa przeszedł przez moje ciało zimny dreszcz, lecz widząc Amandę, szybko o nim zapomniałem.
   Postura dziewczyny tańczyła w rytm muzyki przy blacie kuchennym, rozsypując rozpuszczone o dziwo na wszystkie strony włosy i wymachując drewnianą łyżką na prawo i lewo.
Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak rozkosznie wyglądała w swojej pozornie skromnej bluzce nocnej i białych skarpetkach, które na pewno przybrały szarawy odcień od spodu.
Oblizałem usta, odwracając głowę na moment, by znów ujrzeć dziesięcioletnie dziecko.
Podchodząc bliżej, wyłączyłem dudniący aparat.
- No ej! - Amanda krzyknęła odwracając się na piecie w moją stronę.
Zaśmiałem się widząc jak bardzo jest naburmuszona.
- Uwielbiasz budzić ludzi? - Zapytałem sarkastycznie z nadal promieniującym uśmiechem.
- A żebyś wiedział - Zgarnęła łyżką odrobinę sosu  i chlusnęła nim w prost moje oczy.
Zacisnąłem zęby wycierając się i przyswajając melodyjny śmiech dziewczyny.
Robiąc dokładnie to co ona, przejechałem dłonią po jej nosie i ustach, zostawiając czerwoną smugę.
Podirytowana nabrała pełna garść zaprawy i rozmazała wszystko na moim torsie nie szczędząc żadnego miejsca.
Korzystając, że górowałem nad sylwetką dziewczyny, chwyciłem jej małą posturę w ramiona i przytuliłem z całych sił, odciskając stworzoną z przypraw plamę, gdy ta stawiała opór próbując uciec.
- Widzisz co zrobiłeś? - Wychrypiała ironicznie, stawiając na końcu znak zapytania - Teraz muszę dogotować bolognese - Wydęła usta.
- Albo... można podjeść makaron - Zgarnąłem kilka gotowych klusek i szybko przyłożyłem do ust. Widząc machającą rękę Amandy, doprowadziła do tego, że cześć z nich wylądowała na ziemi.
- Przysięgam, jesteś kompletnym idiotą.

                                                                       *** 
 - Takie śniadanie mogę mieć codziennie - Oświadczyłem, skończywszy swoją porcję i rozłożywszy wygodniej na krześle - Naprawdę. Jesteś wspaniałą kucharką.
Zarumieniona zaczęła energiczniej grzebać w talerzu.
- Nie przyzwyczajaj się tak, jestem tylko twoją współlokatorką, nie kucharką. - Odparła z naciskiem na "tylko".
- Wiesz... Zawsze możemy zatrudnić cię tutaj jako gosposie za rozsądną cenę. - Zasugerowałem poruszając śmiesznie brwiami.
- Nawet za miliony nie skuszę się na tą kuszącą propozycję - Wstała puszczając oczko i odnosząc talerze do zmywarki.
- Mówiłem, za rozsądną cenę. 
Spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym "Głupek" i ruszyła ku schodom.
- Gdzie idziesz? - Zatrzymałem siedemnastolatkę, zanim stanęła na pierwszym stopniu, uprzednio przewracaj krzesło.
- Umyć się? - Wzruszyła ramionami - Chyba mi nie zabronisz?
- Jeszcze tego nie zrobiłaś? - Zdumiałem spoglądając na ubrudzony na piersiach T-shirt.
Pstryknęłam palcami przed moim nosem gdy mój wzrok został zawieszony dłużej niż powinien. Moja wina, że jestem facetem, a ona kobietą o wystarczających dla nas krągłościach?
Zapomniałem o czym był temat.
- Oczy mam wyżej i nie. Ktoś siedział w niej godzinę.
- Och idź już sobie. - Pchnąłem ja delikatnie, wywracając oczyma.

  *Amanda PoV*

   Od wczorajszej wycieczki między mną a Justinem sporo się zmieniło. Jest lepiej... chyba.
Nie ma kłótni od prawie siedemdziesięciu dwóch godzin. Czy będzie już tak zawsze? Zdejmując upaćkaną sosem bluzkę, zaśmiałam się kpiąco pod nosem, kręcąc głową. Na pewno nie. Nie będzie żadnego zawsze,wyznaczonego okresu lub momentu. Obydwoje jesteśmy z dwóch przeróżnych światów z czasem wszystko stanie się toksyczne, ta... relacja nie wróży nic dobrego. Nie mogę być dla niego znajomą, a tym bardziej przyjaciółką.
Zniszczę nas obojga...
  To chore, pomyślałam wchodząc do kabiny prysznicowej i włączając ciśnienie z ciepłą wodą. Wycisnęłam na czerwoną gąbkę pomarańczowy żel do ciała i z dokładnością zaczęłam wmasowywać go w skórę.
Może i jest chore, ale przejrzyj na oczy. Zaczynasz lubić tego chłopaka. Wtrąciła moja podświadomosć.
- Zamknij się - Warknęłam gardłowo, rozprzestrzeniając echo błądzące pod szelestem kropel wody.
Przetarłam dłońmi twarz.
Cholera, ma rację. Powinnam mieć do niego te samo nastawienie co pierwszego dnia tutaj. Nienawidzić ojca za to, że postanowił wywlec mnie z Polski, Justina za to, że zgodził się mnie przyjąć i na samą siebie, że do tego wszystkiego dopuściłam.
   Walnęłam kłykciami o szybę kabiny, powodując, że coś zostało przestawione.
- Dlaczego ten pieprzony... jest taki... - Nie dokończyłam przez nagły natłok myśli.
Nie chcę go lubić, nie chcę go znać, nie chcę z nim mieszkać...
  Dlaczego radość jego życia oddziałuje tak mocno na innych? Zaraźliwy śmiech, walka, błyszczące szczęściem oczy, które straciłam, energię do otaczającego nas świata?
  Dlaczego tak bardzo przypomina mnie samą kiedyś?

*Justin PoV*

   Czułem zmianę, czułem inne nastawienie Amandy, czułem, że inaczej na nią spoglądam. To jak zachowywała się na wczorajszej wyprawie, zmienia wszystko, Była szczera, szczęśliwa, żywa... była sobą. Nieświadomie zdjęła skrywaną przez siebie maskę i pokazała kim tak naprawdę jest. Energiczną dziewczyną, zaradną, odważną i zarazem kurewsko nieśmiałą, potrzebującą miłości - nie rodzicielskiej - i uwagi z chęcią wysłuchania. Potrzebuję wyrwać się z monotonii siedzenia w domu i ciągłych ćwiczeń. Musi zrobić krok do przodu, sama. Postawić się światu i pokazać jak odpowiedzialną i dorosłą stała się kobietą. Co  z tego, że miała jakieś tam przeżycia! Kobiety biorą wszystko zbyt serio, nawet złamanie głupiego paznokcia, ale nie ona...
   Opierając się rękami o blat kuchenny, spojrzałem na osłonecznione okno, widząc chwilę w której bierze mnie za dłoń i mówi, że nie jestem sam, tylko z nią. To coś sprawia ból  w sercu, którego dawno nie czułem, powodując ciężką gule w gardle.
   Odnoszę beznadziejne wrażenie, że to cisza przed kolejną burzą.

 
 Witam serdecznie po miesięcznej przerwie!
Rozdział nie powala i jest to jeden z moich najgorszych,
ale niestety zawsze musi wystąpić minus aby z czasem ukazać plus :)
Kolejny rozdział niebawem, a dla osób poszukujących nowości muzycznych
polecam to -> 1,2
Jak zawsze komentarze są wręcz wskazane :)




poniedziałek, 21 września 2015

Ogłoszenie

   O szczęściu człowieka można polemizować, każdy odbiera je w inny sposób. Małe dziecko potrafi się cieszyć nawet z najdrobniejszej rzeczy, za to dorosła osoba z pierwszej wypłaty, ponieważ wie, że staraniami i ciężką pracą, dokonał tego sam . Jednakże przeciwieństwem szczęścia jest smutek...

 Prawdę mówiąc kochani, nie wiem czy wiadomość którą mam wam do przekazania,
 zasmuci was czy ucieszy,
jednakże wewnętrzna agonia która od jakiegoś czasu we mnie siedzi
nakazała to napisać...

OFICJALNIE BLOG "Your love, brought to my DEAD" ZOSTAJĘ ZAWIESZONY NA CZAS 41 DNI DO 31 PAŹDZIERNIKA TEGO ROKU.

Nie powiem, że jest mi ciężko to oświadczyć... ale niestety.
Nie będę wam tłumaczyć z jakiego powodu, lecz podejrzewam, iż coś tam w główce się kręci i odpowiada za mnie

DZIĘKUJĘ SERDECZNIE TYM, KTÓRZY PRZEZ TEN CZAS ZOSTALI TUTAJ NA FF 
I KOMENTOWALI MOJE WYPOCINY.
SERDECZNE I WIELKIE POZDROWIENIA!!!!
Kłaniam się nisko...


PS Jeżeli macie czas i ochotę, to zapraszam na dalsze odwiedzania tego bloga, ponieważ zostaną wprowadzone aktualizację i być może, rozpocznę pisanie w tempie szybszym

See You soon :* 
 

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 5


                         "GPS"


   Znalezienie właściwej drogi w życiu nie jest w stu procentach możliwe. Tak jak z człowiekiem. Nigdy nie znajdziesz idealnej osoby z którą możliwe by było uniknięcie kłótni. Pomimo tego, iż poznasz kogoś z podobnym charakterem, upodobaniem czy zainteresowaniem, nie będziecie tacy sami. Nawet po śmierci. Różnice są nieuniknione.                                                                        
Można to porównać do złączenia dwóch magnesów. Mimo, że kolor i kształt jest identyczny, siła będąca pomiędzy nimi nigdy nie osłabnie i nie ulegnie.
   Dlatego odnoszę czasem wrażenie, że jest tak między mną i Amandą-przeciwieństwo.              
Robimy naprawdę wszytko by zrobić krok do przodu, lecz powstałe pole siłowe, stawia ciężką blokadę, mur, niepozwalający na bliższy kontakt.
   Obietnica którą Amanda złożyła tydzień temu wciąż jest aktualna, mimo zdarzających się cięć, widać jej starania. Sposób w jaki się zmienia... to boli nas obojga, ponieważ Ona robi to dla mnie z przymusu. Czy odpowiadam tym samym? Prawdę mówiąc sam do końca nie wiem...
Zakładanie maski i zmiana w kogoś kim się nie jest, sięgnie wkrótce dna...  
   Widząc jak współlokatorka  chodzi po salonie w tą i spowrotem z grubą książką na głowie, stawiając rozważnie każdy krok, odgoniłem dzikie myśli i uśmiechnąłem szeroko.
- Co ty wyprawiasz? - Zapytałem chowając IPhon'a do tylnej kieszeni dżinsów.
- Ćwiczę równowagę - Odparła przystając i kierując wzrok ku chybotliwemu podręcznikowi.
- Ty równowagę? - Prychnąłem rozbawiony.
- Wzięła zeszyt i cisnęła nim w mój tors.
Trochę zabolało.
- Czy ty sugerujesz, że jestem  niezrównoważoną kobietą? - Przybrała grobowy ton z czego trudno było wywnioskować czy żartuje, czy może znów stanąłem na odcisk.
- Nie - Przełknąłem głośno ślinę. Poczułem się przezroczysty przez przenikliwe spojrzenie Am.
Nieoczkowanie wybuchnęła śmiechem.
- Oj Justin - Westchnęła kładąc dłoń na moim ramieniu po czym kierując na górę.
Powędrowałem wzrokiem za nią, widząc jak codzienny, gładko zaczesany kucyk kołysze się energicznie na prawo i lewo pod wpływem podskoków dziewczyny. Poświęciłem kilkusekundowy obraz na jej chude, zgrabne nogi niestykające się w udach i oczywiście jędrne cztery litery... Taaa...widać, że sport uprawia od małego.
   Przez głowę przeszła mi myśl, dlaczego Amanda nie ma chłopaka? Tak wnioskuję, ponieważ nie widzę jej wiszącej i zdychającej do telefonu. Wracając... Zapewne w szkole miała większe powodzenie niż potrafię to sobie wyobrazić, patrząc z mojej perspektywy oczywiście.
Każdy ma inny gust.
   Może ciężko przyznać, ale...no kurde. Amanda na serio przypadła do mojego gustu, a nawet te jej wrodzone, nieznośne humorki. Lubiłem tak zadbane dziewczyny jak ona, skrywane poczucie humoru i melodyjny śmiech. Zielone oczy, pomimo, iż są zmęczone i pozbawione blasku. Nieduże przywiązanie do mody i brak jakiegokolwiek makijażu, który tak naprawdę nie jest potrzebny - make-up używając niektóre kobiety, tylko po to, by wyglądać pięknie, lecz brunetka na pewno nie należy do takiej ligi.
   Przetarłem dłońmi twarz z zamiarem pozbycia się latających czarnych plamek.

 *Amanda pov* 

   Zablokowawszy nagrzany telefon, jednym zwinnym ruchem zeskoczyłam z łózka i przebiegłam na drugi koniec korytarza, łapiąc framugę drzwi od pokoju Justina, tracąc kontrolę i zatrzymując się nie po myśli. Z utratą równowagi, poślizgnęłam się na pięcie i wylądowałam na plecach z głośnym, charakterystycznym dźwiękiem.
Zaczęłam się śmiać i wić na drewnianej posadzce z własnego kalectwa.
- No, tego to się nie spodziewałem - Parsknął, wyraźnie rozbawiony całą tą sytuacją.
- Ja też - Nie mogłam doprowadzić siebie do stanu spokoju.
- Wstawaj - Wyciągnął pomocną dłoń.  
Spróbowałam wziąć głęboki wdech, czując przechodzący żar.
Uff...jakoś tu gorąco, prawda?
- Nie, dobrze mi tu - Odparłam w końcu zakładając ręce na brzuch oraz podkulając nogi
- Więc... - Kucnął podpierając się i kładąc obok w tej samej pozycji. - Chyba miałaś do mnie sprawę.
Musiałam sobie przypomnieć, o co chodziło.
- Ach, tak! Słuchaj, masz jakieś plany na teraz?
 Ściągnął brwi. 
- No tak, a co?
Wydęłam usta smutniejąc.
- Jakie? - Czemu w ogóle o to zapytałam?
- Za godzinę jadę na siłownię, a co? - Zaakcentował powtórnie "a co".
- Teraz zbytnio nic. Miałam pomysł na wycieczkę, żeby tak wyjść i takie.
Spróbowałam wstać, lecz w tej samej chwili brunet mnie zatrzymał.
- Jeśli chcesz, mogę dziś odpuścić. Pod warunkiem, że dowiem się co masz w planach.
Przekręciłam teatralnie oczami.
- No, pojechać gdzieś na rowerach i zrobić piknik czy coś.
- Nie myślałem, że słowo piknik gości w twoim słowniku.
Dałam mu sójkę w bok.
- Ta twoja wyprawa gdzie ma kierunek?  
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - Oblizał usta kiwając głową.
- Raczej.
Wstaliśmy.
- To dowiesz się na miejscu - Nie pozwalając mu dojść do słowa, zniknęłam w ścianach własnego pokoju. 
    
***
    Po założeniu czarnych, elastycznych leginsów, białej, delikatnie prześwitującej koszulce na ramiączka i bordowych Converse zbiegłam schodami na dół wraz z bluzą identyczną do butów, zakładając na plecy swój ukochany plecak, który posiadam od ponad dwóch lat, i przebiegłam przez garaż do czekającego Justina z rowerami na podjeździe.
- Nie wiedziałem, że jeździsz na BMX-e - Zaczął gdy znalazłam się tuż obok.
- Cóż - Cmoknęłam - Nie wiesz wielu rzeczy - Uśmiechnęłam się i dodałam - Umiesz robić warkocz?
Jednak niewiele mężczyzn go potrafi.
- Tak, zrobić?
Kiwając głową odkręciłam się do niego plecami, podnosząc przy tym na chwilę rozpuszczone włosy.
- Uprzedzam, nie jestem mistrzem - Czułam ciarki przechodzące po karku pod wpływem jego dotyku.
- Ważne aby było.
   Droga która miała trwać co najmniej czterdzieści minut, przedłużyła się do ponad godziny, bo dziwnym przypadkiem uświadomiono mi , że nie potrafię obsłużyć GPS tylko bluzgać w jego kierunku nieprzyjemnymi słowami.
Chłodne powietrze spowodowane szybką jazdą, kuło zarazem łaskocząc naszą skórę, a uliczny hałas niszczył bębenki. Jednakże w końcu zajechaliśmy na żwirową drogę i stanęliśmy, niechlujnie zeskakując z rowerów. Wzięłam telefon z koszyczko-pokorwca przyczepionego do ramy kierownicy i prostując obolałe od ciężaru plecy, wyłączyłam aplikację.
- Daj mi go - Zdjął teczkę z moich ramion - Już wcześniej powinienem... Boże, co ty tu wpakowałaś? - Podskoczył układając plecak.
- Przesadzasz. Tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
- Dobra - Klasnął w dłonie rozglądając się i oblizując usta - Gdzie teraz idziemy?
- Przed siebie - Wskazałam wzrokiem gęsto zalesiony las.
- Mamy iść tam? - Zdumiał unosząc brwi ku górze.
- Dokładnie. Za nim jest cel.
- Chyba żartujesz.
- Nie - Uniosłam się na palcach - Po twojej budowie wnioskuję, że jesteś wytrzymały - Śmiało klepnęłam jego pierś i ruszyłam prowadząc u swojego boku rower. 
   Zanim przeszliśmy trzy kilometry, myślałam, że największą marudą na tym świecie jestem ja. Nawet nie wiecie jak się myliłam. Cały honor oddaje współlokatorowi. Praktycznie przez większość czasu towarzyszył nam śmiech i dobry humor do momentu w którym to, moja kochana choroba dała swe znaki. Przez coraz bardziej ciężkie i wilgotne powietrze, coraz trudniej oddychałam i jakikolwiek stawiany krok przynosił trudności.
Podenerwowany Justin przypiął moją sylwetkę do drzewa i nakazał postój, wciskając butelkę wody.  
- Nie masz proszków. - Stwierdził, zasiadając na przeciw.
- Nie - Wmruczałam.
- Co byś beze mnie zrobiła? - Zapytał ironicznie śmiechem.
I tak po tym wszystkim dotarliśmy w milczeniu na wyznaczone miejsce. Z radością i dumą wewnętrzną stanęłam na środku malowniczej pocztówki, oddychając pełną piersią. Zdrowo zielona łąka, leżąca u podnóża małego wodospadu spływającego do jeziora. Formy skalne tworzące półkole zapewniały trochę intymności, abstrakcyjny, kwiecisty dywan odzwierciedlający błękitne niebo z rozmazanymi chmurami... Zakochałam się. 
Niespodziewanie klęknęłam, czując siedzącą gulę w gardle. Kaszel opanował całe moje płuca, niemiłosiernie drapiąc ścianki.
- Dobrze się czujesz? - Położył wewnętrzną część dłoni na moich plecach. 
- Tak - Odchrząknęłam - Muszę przywyknąć do zmiany, obiecuję zaraz przestać.
- Nic nie obiecuj. Jesteś wyczerpana.
Co to miało znaczyć? 

 ***
- Wiesz co mnie Am najbardziej dziwi? - Zapytał gdy tylko uporaliśmy się z całym kocem piknikowym, jedzeniem i innymi pierdołami - To,że mieszkasz tu niecałe dwa tygodnie, ja ponad rok i nigdy nie słyszałem o tym miejscu.
- Wiesz... - Cmoknęłam - jest coś takiego jak google map - Mówiąc to, przejechałam dłonią przed jego twarzą.
Zaczął się śmiać.
- Skąd ci się wzięło Am? - Wypaliłam bezmyślnie po chwili.
Sięgnęłam po jedne z przygotowanych marchewek i spojrzałam wprost małą fabrykę czekolady.
- Żeby nie mówić cały czas Amanda - Oparł się na łokciu.
- Aż tak brzydkie imię?
- Nie! - Prawie krzyknął - Ale ciągłe powtarzanie tego samego jest nudne. Ciesz się, że wybrałem to, a nie shawty. - Pokazał rząd śnieżnobiałych zębów.
- Oj nawet nie wiesz jak - Skończyłam warzywo i zdjęłam bluzę. Wzrok chłopaka od razu powędrował ku biustowi.
Brawo, pomyślałam. Założyłaś miętowy stanik do białej podkoszulki.
- Nie lubisz swojego imienia?
- Nie no lubię...
- Tylko, że? - Wtrącił.
- Jako dziewczyna z angielskimi korzeniami miałam nadzieję, że dostanę zagraniczne.
- Na przykład? - Teraz to on zdjął górną cześć garderoby.
Sięgnęłam po jabłko i zaczęłam nim obracać między palcami.
- Nastya, oznacza odrodzenie.
- Odrodzenie? Dlaczego akurat te?
Machnęłam ręką.
- Długa historia.
Rozłożył szeroko ramię.
- Mamy czas.
- Nie chce o tym mówić - Przyjęłam bardziej grobowy ton niż chciałam.
Zastała długa cisza w której słychać tylko było śpiew ptaków i szum spadającej wody, ssoczysty zapach dojrzewających pąków i miękką trawę pod rozłożonym kocem.
- Hmmmm...Justin.... Mogę cię o coś spytać? Ale błagam nie krzycz czy coś - Wlepiłam wzrok w czerwoną narzutę.
- Postaram się. - Wyczułam coś w rodzaju desperacji.
- Gdzie są twoi rodzice? To znaczy wiem, że masz osiemnaście lat i w ogóle...
Wziął głęboki wdech i nieśmiało chwycił mnie za dłoń, po czym zaczął bawić się palcami.
Zdziwiona tym czułym i jednocześnie niespodziewanym gestem, powstrzymałam się w ostatniej chwili przed odruchem cofnięcia.
- Jestem sierotą. - Odparł tempo wpatrując się w coś za mną.
- Przepraszam, ja nie wiedzia...
- A niby skąd miałaś wiedzieć? Poza tym nie powinnaś przepraszać, tylko oni.
- Jak to? - Nie wiem po co zapytałam, tak naprawdę nie chce znać odpowiedzi.
- Proste. Byli pijakami, uchlali się na śmierc.
Przesunęłam głowę w lewo, aby na mnie spojrzał,
- Tęsknisz za nimi?
- Zależy.
- A reszta rodziny?
- Wolałem zamieszkać sam. Odciąć się o wszystkich i ukryć.
- Jednak mamy coś wspólnego - Szepnęłam.  
- Co?
Dałam mu pstryczka w nos.
- Nic. Mówi się slucham.
Zachichotał, przybierając miękkość którą to tak lubiłam.
- Ale masz Scootera...
- Taaa. Traktuje go trochę jak ojca - Wtrącił.
- Nauczyłeś się przerywać! Daj skończyć! - Krzyknęłam.
Znów się roześmiał.
Odchrząknęłam teatralnie.
- Ja mówiłam, masz Scootera... - złączyłam nasze dłonie w koszyczek, ściskając delikatniej mocniej niż powinnam - i mnie.
____________________________________________________________
Witam was ponownie po długiej przerwie i z nudnym rozdziałem... Taaaa. 
Nie bd za bardzo coś tam i te, ale rozdział został dodany po tych chyba 2 miesiącach ponieważ musiałam zr przerwę - korekta rozdziałów wcale nie jest przyjemna i do tego przepisywanie.. Postanowiłam też odświeżyć bloga, więc jak się podoba się nowy szablon(cały czas js w remoncie)? Zakładki zostaną odnowione i niebawem pojawi się przerobiony zwiastun.
Wiem, że tylko 4 osoby komentują mojego bloga, więc jestem ciekawa czy nadal są i chcą czytać moje wypociny :/
Przyczyną opuszczenia bloggera jest też powód dla którego chce z nim skończyć.
Do następnej notki, którą to postaram się dać jak najszybciej -.-
PS Wielki ukłon w stronę Lidki która pomogła mi w tym cholernie pięknym szablonem i z kodami :)

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Rozdział 4

                                           "Przyjęte"

 Rozdział nie został sprawdzony

  Następnego ranka obudziłam się bardzo późno. Zmęczona i obolała, dotykając opuszkami palców rozcięte miejsce, spowodowane nocnym wypadkiem. Nadal bolało oraz ciągnęło w niektórych miejscach, gdy tylko marszczyłam czoło.
  Wsadziłam rękę pod pod zimną przestrzeń poduszki w celu znalezienia telefonu. Dupa, nigdzie go nie wyczułam. Pewnie jest pod ładowarką, pomyślałam wyczołgując zwłoki z okrycia i przecierając piąstkami powieki. Na ślepo wyciągnęłam z szafy jakieś szmatki i skierowałam się do łazienki. Jak należało, zrobiłam poranną toaletę, spięte w nieładzie włosy, rozczesałam z trudem, wyrywając przy tym naturalnie kila z nich, zostawiając rozpuszczone. Po złości ułożył się w delikatne fale... Wcisnęłam się w jasno dżinsowe spodnie z ukochanym wysokim stanem i białą bluzkę z dekoltem oraz nadrukiem starego, legendarnego zespołu The Beatles. Dla większej estetyki, górną część stroju wsadziłam w dolną, wyciągając delikatnie po bokach materiał. Spokojnym krokiem zeszłam na dół z nowym, przerażającym postanowieniem, do którego zbytnio nie chciałam się przyznać.
Widząc przyszykowane na stole kanapki, chwyciłam śmiało za jedną z nich i usadowiłam cztery litery na krześle, podciągając prawą nogę do piersi.   
Tuż po tym, jak jeden z pomidorów zleciał na szklany talerz, usłyszałam donośne, męskie głosy, dochodzące z tarasu, który ten znajdował się na tyłach domu. Właśnie, wspominałam o nim?
- ...wszystko jest w idealnym porządku - Wyłapałam końcówkę wypowiedzi Justina.
- To dobrze. Myślałem, że Amanda będzie sprawiała większe trudności - Odparł rozbawiony Przemek.
- Tata? - Powiedziałam sama do siebie, zadziwiona niespodziewaną wizytą.
Obaj mężczyźni przeszli przez próg cali roześmiani.
- I jest nasza zguba! - Krzyknął tato na mój widok po czym dając buziaka w czubek głowy. - Ty też tak się poharatałaś na tych rowerach? - Przejechał kciukiem po nagiej ranie.
- Słucham? - Zdumiałam. Nie wiedziałam o co chodzi? Dopiero co wstałam, więc mózg jeszcze nie zaczął funkcjonować.
- No Justin powiedział, że byliście wczoraj na przejażdżce rowerowej i obydwoje zaliczyliście upadek na betonie.
Spojrzałam dyskretnie na kamienny wyraz twarzy bruneta. Mała hurtownia czekoladowych oczu nie prosiła o potwierdzenie, ale zapewne, wewnętrznie błagał na kolanach. Kurczę... Za wymyślenie tej bajeczki poczułam ciężar na sercu. Teraz ne serio powinnam wdrążyć plan w życie.
- Tak. Niefartowny niefart - Uśmiechnęłam się, spuszczając w końcu wzrok na własne dłonie.

~*~
   Zaraz po wyjściu Przemka, zaczęłam chodzić po całym domu, przemyśliwając za i przeciw oraz podejrzewany dialog nadchodzącej rozmowy. W końcu, po niedługim błądzeniu, zastałam go w jego własnym pokoju, siedzącego przy biurku z laptopem i dużymi, masywnymi słuchawkami na uszach. Zasiadłam w granatowym fotelu obok w kształcie kuli, tak abyśmy widzieli siebie nawzajem. Pomachałam mu ręką przed oczyma, od razu żałując.
Patrzył przenikliwie, aż poczułam się przezroczysta.
Przełknęłam głośno ślinę, kurcząc sylwetkę w fotelu. Wywnioskowałam, iż nadal był zły, tym bardziej, że nie pokazałam nawet grama swojej wredoty. 
- Czego chcesz? -  Warknął ostro, dając tym do zrozumień o braku ochoty na jakąkolwiek rozmowę.
Niemożliwe jaki z niego dobry aktor. Przed tatą "wszystko w jest w idealnym porządku", a teraz "weź spierdalaj" 
- Ja...chciałam... - Język uwiązł w gardle.
- Chciałaś co? - Zdjął czarne nauszniki.
- Pogadać - Podniosłam nogi, krzyżując je w kolanach.
- O czym?
- O nas... Znaczy mnie... tobie... - Boże dziewczyno weź się w garść.
- Może być ciekawie - Zakpił, krzyżując ręce na piersi.
Spojrzałam na niego spode łba.
Wzięłam głęboki wdech i wypaliłam, niczym startująca Formuła 1, na jednym wdechu.
-Chciała-Ci-podzięować-za-wczorajszy-i-przedwczorajszy-ratunek,-A-przeprosić-za-krzyki-i-całe-moje-zachowanie-w-stosunku-do-Ciebie.-Po-prostu-nie-chce-Cię-zranić.-Dlatego-staram-się-trzymać-nas-dystans. Wiem,-że-jestem-denerwująca-i-nie-do-okrzesania,-ale-to-tylko-z-powodu-dzieciństwa.-Nie-z-sytuacji-jaka-zaistniała-dotychaczas...
Spuścił głośno powietrze z płuc, wytrzeszczając oczy z zaskoczenia, którym to go obdarowałam.
  Zastała niezręczna i głucha cisza. Uciekając wzrokiem od jego idealnych rysów twarzy, jak to kobieta, zatrzymałam się na ubraniu. Szarawa koszulka była tak cienka, aż wyraźnie było widać zarys umięśnionego ciała, plus tatuaże, których jeszcze nie zdołałam ujrzeć do końca. Jeden został umiejscowiony na lewej piersi, tuż nad obojczykiem. Zrobiony czarnym tuszem, kształtujący ozdobną koronę królewską, drugi zaś znajdował się po równoległej, prawej stronie z datą, ustaloną przez cyfry rzymskie.
Poczułam ukłucie zazdrości. Zawsze chciałam mieć dziarę na lędźwiach z rozpiętymi skrzydłami anioła, słowo "Never say Never" lub "Believe" nad zewnętrznym zgięciem łokcia. Tylko jakoś zawsze, odpowiedź na niezliczoną ilość błagać taty o pozwalanie, kończyła się zwykłym i krótkim "nie".
Zobaczysz, tylko będę pełnoletnia, uzbieram kase i wlecę z impetem do pierwszego lepszego studia i się wytatuuję, podziurawię i wszystko co możliwe.
Nie to, że nie jestem zadowolona z swoich pięciu dziurek w uszach...
  Zaczesałam nerwowo dłonią włosy do tyłu i oblizałam spierzchnięte usta, nie doczekawszy odpowiedzi. Miałam prawo. Minęło w końcu ponad dziesięć minut jak nie więcej.
W chwili w której już straciłam ostatni promyk nadzieji, Justin wstał z miejsca, zakładając ręce za głowę i wzdychając. Minąwszy duże, granatowo-białe łóżko, spojrzał na lustro wiszące w szafie, przelotnie przeglądając się w nim na co zareagowałam uśmiechem widocznym w odbiciu.
- Zgoda. Przeprosiny przyjęte.
Poczułam jak gotuje się wewnętrznie. Fala radości wybiła w każdy zakątek organizmu, zostawiając pobudzenie i radość.
Nim zapanowałam nad własnymi ruchami, nogi wyciągnęły moją posturę w stronę osiemnastolatka. Jednym zwinnym susem odbiłam się od paneli podłogi i wskoczyłam na biodra chłopaka, oplatując w pasie nogami aby przypadkiem nie spaść. Zaskoczony, odruchowo złapał mnie za uda, obejmując plecy długim i silnymi ramieniem, a drugą wolną ręką, zgarnął rozsypane włosy z twarzy.
Dlatego nosiłam je spięte.
Zaśmialiśmy się oboje donośnie z rozbawienia.
- Skąd taka nagła zmiana? - Zapytał próbując wyplątać się z moich kłaków.
Chichocząc, pomogłam.
- Nie wiem. Ale obiecuje, że zaczniemy od początku. Będę najlepsza współlokatorką pod słońcem i oczywiście grzeczną.
Brązowa wytwórnia czekolady przybrały miękkość, która to tak lubiłam.
Nie śpiesząc się, postawił moją sylwetkę przed sobą na materacu, abym była wyżej niż on.
- Ciekaw jestem, jak ta obietnica będzie długo trwać - Rzekł prowokująco.
Już sprawdza, no.
- Jak najdłużej - Odparłam, kładąc wewnętrzną część dłoni na jego klatce piersiowej.
- Zaczekaj - Ściągnął brwi.
O nie, pomyślałam.
- Powiedziałaś, że zaczniemy od nowa.
- Ychy... - Mruknęłam szukając na zapas dobrych argumentów.
- Justin Bieber - Wyciągnął dłoń, błyskając śnieżnym uśmiechem.
Zaśmiałam się. Nie wierzę w tego człowieka.
- Amanda - Złączyłam nasze palce.
- Nie - Kiwną palcem przeciwnej ręki i kręcąc głową - Nie poznałem jeszcze panienki nazwiska.
Jak przystało na panienkę, machnęłam pasmami włosów do tyłu.
- Amanda Rose. Nowa współlokatorka.
- Ooo, jest pani polką z angielskim nazwiskiem - zauważył - Bardzo mi miło.
Roześmiana usiadłam po turecku, ciągnąc za sobą Justina na sprężysty materac i wczołgując na wyrzeźbiony brzuch osiemnastolatka z atakiem łaskotek.
Tak...mi też bardzo miło...
_________________________________________________________________     

Ja chyba seryjnie mam problem z rozdziałami ostatnio. Rozdział chujowy i nadający się tylko do śmietnika...
Ale to co najgorsze przeszliśmy i od Number 5 będzie wszystko cud, miód, malina!
Dziwie się, że macie ochotę czytać te moje wypociny... 
Jeszcze w tym tygodniu postaram się dodać rozdział oraz do 26 przynajmniej 3, ponieważ już 28 wyjeżdżam do Niemiec na dwa tygodnie i nie będę tam miała zapewne internetu... :(
See you soon :*